wtorek, 20 listopada 2012

Lewandowski, czy LewanDOOFski?



Robert Lewandowski jest w centrum zainteresowania bardzo dobrych zespołów europejskich. W obecnym sezonie Bundesligi ma już na koncie 7 bramek w 11 występach. Strzelił także 3 bramki w rozgrywkach Ligi Mistrzów, z czego dwie Realowi Madryt. Niestety, w polskiej reprezentacji nie spełnia pokładanych oczekiwań.

W meczu z Urugwajem miał okazję świętować swój jubileusz - rozegrał spotkanie nr. 50 w narodowych barwach. Niestety, kadra poległa w stosunku 3:1. Pomimo tego, w konkursie SMS nadawcy tego spotkania, widzowie wybrali go najlepszym polskim zawodnikiem. Nie ukrywam, że nieco zdziwił mnie ten punkt widzenia, biorąc pod uwagę, że Lewandowski oddał maksymalnie trzy celne strzały na bramkę rywali. Zdecydowanie częściej można było go dostrzec leżącego na boisku.

Przyznaję, mocno irytuję mnie postawa Roberta. Ocenę jego gry dokonuję bazując na występach w kadrze, ponieważ nie przywiązuję większej wagi do tego, jaką formę prezentuje w swoim klubie. W dodatku na jego niekorzyść przemawia także fakt, że mocno zraziła mnie do niego jego postawa poza boiskiem. Po Euro 2012 Lewandowski wraz ze swoim agentem Cezarym Kucharskim zdecydowali się zorganizować konferencję, na której to przedstawili dziennikarzom ich wersję wydarzeń, przez które kadra zawiodła na tym turnieju. Oberwało się byłemu selekcjonerowi, Franciszkowi Smudzie, ale także jego współpracownikom. Zgodzę się, cały sztab szkoleniowy nie sprostał wyzwaniu, ale czy Lewandowski jest tej klasy personą, że wolno mu wypowiadać się w taki otwarty sposób i krytykować swoich byłych współpracowników? W dodatku dość mocny niesmak wywołały u mnie wszelkie plotki i wiadomości dotyczące płacy, jakiej domaga się Robert. Działam na informacjach przywołanych w mediach i nie jestem pewny w 100% że są one autentyczne, ale wiele wskazuje na to, że tak. Biorąc pod uwagę komplikacje w negocjacjach pomiędzy Kucharskim, a BVB bardzo możliwe, że Robert wciąż nie przedłużył kontraktu z klubem właśnie z powodu pieniędzy. Podczas trwania okienka transferowego Lewandowski oznajmił, iż zasługuję na roczne zarobki w wysokości 4 mln euro. Odważne posunięcie, biorąc pod uwagę, że rozegrał swój pierwszy dobry sezon w Bundeslidze. Po usłyszeniu odmowy nie zmienił swojego stanowiska. Teraz wraz ze swoim agentem próbują wynegocjować kontrakt w wysokości 7,5 mln euro rocznie. Borussia już oznajmiła, że kontraktu z polskim napastnikiem nie przedłuży i już niedługo rozpocznie poszukiwania jego następcy. W internetowej ankiecie, niemieccy kibice BVB opowiedzieli się za odejściem Roberta, bo mają już dość jego wysokiego ego.

Abstrahując już od postawy pozaboiskowej, co jest przyczyną tak słabej gry w kadrze? Sam Lewandowski na swoją obronę mówi, że w kadrze nie ma takich partnerów jak w klubie. Można się z nim zgodzić, ale w naszym zespole narodowym nie dość, że grają jego koledzy z Borussi Dortmund, to jeszcze Ludovic Obraniak regularnie prezentuje się z dobrej strony w rozgrywkach ligowych. Jestem zdania, że to właśnie francuz z polskim obywatelstwem był najlepszym polskim piłkarzem meczu z Urugwajem. Niestety, Robert jest uzależniony od gry linii pomocy. Sam nie jest w stanie nic ugrać. W dodatku nie jest zwolennikiem gry na dwóch napastników. W takim razie co należy zrobić?

Jestem zdania, iż Lewandowskiego należy trochę utemperować. Sądzę, że nie zaszkodziłaby mu ławka rezerwowych w najbliższym meczu towarzyskim z Macedonią. Skoro nasz atak w kadrze szwankuję, należy podjąć działania, które naprawią jego funkcjonowanie. Jestem bardzo ciekaw jak zagraliby razem Jakub Kosecki z Arkadiuszem Milikiem. Nie widzę żadnych przeciwwskazań ku temu, aby nie dać im zagrać w meczu towarzyskim.

Nie ukrywam swojej antypatii do Roberta Lewandowskiego, ale za każdym razem gdy oglądam mecz kadry liczę, że w końcu udowodni swoją wartość. Niestety, mam już dość ciągłego patrzenia na to, jak ląduje na murawie po kilku starciach z obrońcami. W dodatku nie jest tak rewelacyjnym napastnikiem, aby żądać coraz to wyższego uposażenia. Mam nadzieję, że Robert zmieni swoje podejście do gry w reprezentacji, gdy okaże się, że Kosecki, Milik, czy nawet Sobiech, są w stanie dać jej więcej. Liczę na to.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Co z tą Polską, panie Waldemarze?

10. lipca 2012 roku poznaliśmy nazwisko nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Franciszek Smuda stracił stanowisko na wskutek słabej postawy zespołu podczas turnieju Euro 2012. Media informowały, że Waldemar Fornalik jest głównym faworytem do objęcia schedy po popularnym Franzu i tak też się stało. Niestety, podobnie jak jego poprzednik, debiut rozpoczął od porażki 1:0.

Reprezentacja na Euro nie zachwyciła. Kibice są jednak podzieleni - jedni są zdania, że teraz może być już tylko lepiej, natomiast drudzy nie widzą żadnych nadziei na przyszłość. Z chwilą, gdy rządy w kadrze objął Fornalik należało wymazać z pamięci występ na Mistrzostwach Europy i skupić się tylko i wyłącznie na wywalczeniu upragnionego awansu na Mistrzostwa Świata w Brazylii 2014. Pierwszym testem miało być spotkanie z Estonią w Tallinie. Nowy selekcjoner zdecydował, że nie należy burzyć zbudowanego już zespołu, lecz wystarczy dokonać w nim kilku zmian, aby wrócić na właściwe tory. Niestety, trener w swoim debiucie chciał wypróbować ustawienie 4-4-2 z Lewandowskim i Sobiechem w ataku, ale pomysł ten spalił na panewce. Podejrzewam, że nawet w najczarniejszych scenariuszach kibice nie spodziewali się, że mecz rozstrzygnie strzał Vassiljeva z rzutu wolnego. Sam byłem zdania, że Fornalik powinien powołać na ten mecz tylko i wyłącznie ligowców, gdyż Estonia to nie jest zespół, który mógłby sprawić problemy naszemu zespołowi. Jak widać, pomyliłem się. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby selekcjoner desygnował do tego spotkania o wiele bardziej eksperymentalny skład...

Co jest przyczyną tak fatalnego stanu rzeczy? Czy winę za pierwszą porażkę powinien w pełni ponieść Fornalik i jego sztab? Moim zdaniem nie. Należy wziąć pod uwagę pewne niesprzyjające okoliczności. Nie, nie mam tu na myśli warunków pogodowych, stanu murawy, ani atmosfery na trybunach. Dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy zespołem Smudy, a drużyną nowego selekcjonera. W obydwu drużynach prym miał wieść tercet z Dortmundu. Jak się jednak okazało na Euro, trójka polaków na co dzień występująca w Borussi nie była w stanie wygrać nam żadnego meczu. Wcale mnie to nie zdziwiło, gdyż zespół z reguły liczy sobie około 23 zawodników. Domyślam się, że w zespole Fornalika, o obliczu drużyny powinni decydować ci sami zawodnicy. Ci sami, którzy zawiedli na Euro. Nie potrafię zaakceptować argumentów broniących Lewandowskiego. Tez, które głoszą, że nie miał wystarczającego wsparcia od kolegów z formacji ofensywnej, bądź był za dobrze pilnowany przez obrońców drużyn przeciwnych. Podobno Łukasz Piszczek wypadł na Euro lepiej, niż jego kolega, który grał w tej samej formacji, ale po przeciwnej stronie boiska - Sebastian Boenisch. Można wysnuć taką refleksje, ponieważ Niemiec z polskim obywatelstwem do tej pory nie znalazł zatrudnienia po występie na Mistrzostwach. Jednak biorąc pod uwagę, że Piszczek jest czołowym  prawym obrońcą, który w rankingach internetowych (i nie tylko) wygrywa rywalizację o miano najlepszego bocznego obrońcy Bundesligi z samym Philipem Lahmem, powinniśmy oczekiwać rzeczy wręcz niemożliwych od naszego krajana. Tymczasem zagrał fatalnie. Zarówno Robert jak i Łukasz bronią się, że w Borussi dane jest im grać z innej klasy zawodnikami, którzy wspierają ich podczas konstruowania akcji, bądź bronienia dostępu do własnej bramki. Skoro zawodnicy, którzy postrzegani są jako klasowi, w dodatku przymierzani są do czołowych, lepszych od BVB klubów, nie są w stanie udźwignąć ciężaru jakim jest gra w reprezentacji, może powinni zrezygnować z reprezentowania go? Wychodzi na to, że ci dwaj zawodnicy bez wsparcia lepszych od siebie zawodników nie istnieją! Niesmaku dodaje niefortunna wypowiedź Kuby Błaszczykowskiego, naszego kapitana. Jak już wszyscy wiemy, wspomniał on o okolicznościach przyznawania biletów dla rodzin kadrowiczów. Szkoda, że tak wyszło, bo ja osobiście do Kuby nie mam żadnych pretensji za grę na Euro.

Kolejnym negatywnym bohaterem naszej reprezentacji na Euro był Ludovic Obraniak. Przyznam, że trochę mnie zabolało to, że Ludo tak słabo zagrał na tym turnieju, ale nie ma się za bardzo czemu dziwić, skoro nikt nie zamierzał z nim grać. Bardzo możliwe, że wpływ ma na to nieznajomość języka i brak odpowiedniej komunikacji w zespole. Mając na uwadze fakt, iż Robert chciałby liczyć na wsparcie ofensywnego pomocnika, który miałby być ustawiony tuż za jego plecami, nie widzę lepszego kandydata niż Obraniak. Aby ten schemat został zrealizowany, należy jednak GRAĆ ZESPOŁOWO. Nie widzę w tej kadrze jedności. Patrząc na zespół Smudy odnosiłem wrażenie, że chłopaki grają ze sobą pierwszy raz w życiu, z wyjątkiem wspomnianego tercetu z Bundesligi.

Czy aby zespół funkcjonował prawidłowo, powinni go tworzyć zawodnicy, którzy na codzień występują razem w jednym klubie? Moim zdaniem nie ma to do końca przełożenia na grę w reprezentacji. Wszyscy do niedawna śledziliśmy rozgrywki Euro z wypiekami na twarzy i mogliśmy zaobserwować grę najlepszych europejskich drużyn. Owszem, w reprezentacjach Włoch i Hiszpanii zawodnicy tworzą monolit, w dodatku obydwa zespołu sporo czerpią z czołowych, krajowych klubów. Jednak nie jest to kluczem do sukcesu. Zespół trzeba budować z myślą o jego wszystkich elementach. Przecież może zdarzyć się sytuacja, w której Błaszczykowski bądź Lewandowski nabawią się kontuzji. I co wtedy? Nie będzie już na boisku trzech zawodników z zespołu mistrza Niemiec. Jeżeli chcemy odnieść sukces w eliminacjach, musimy posiadać wartościowych zmienników, oraz grać w taki sposób, by inni zawodnicy nie czuli, że są za bardzo w cieniu naszych gwiazdeczek. Z kolei selekcjoner powinien od naszych najlepszych zawodników oczekiwać jeszcze większego zaangażowania niż od reszty zespołu. W końcu to oni powinni świecić przykładem i brać na swoje barki pełną odpowiedzialność za grę. Bez usprawiedliwień.

Życzę Waldemarowi Fornalikowi jak najwięcej zwycięstw, bo chcę być dumny z gry naszego zespołu narodowego. Nie tylko ja, ale i wszyscy ludzie w naszym kraju, którzy pasjonują się piłką.





niedziela, 29 stycznia 2012

W cieniu Goetzinho



W pewnym momencie Kuba Błaszczykowski znalazł się na bardzo ostrym zakręcie – zaczął coraz rzadziej występować w zespole Borussi Dortmund. Jednak trener przy każdej sposobności podkreślał, iż kapitan reprezentacji Polski wciąż odgrywa ważną rolę w jego drużynie. Wydaje mi się, że wszyscy krytycy polskiego zawodnika wreszcie uwierzyli w słowa Juergena Kloppa.

Polski skrzydłowy trafił do Bundesligi w roku 2007. Wisła Kraków sprzedała go wówczas do Borussi Dortmund za całkiem przyzwoitą kwotę, oscylującą w granicach 3 milionów euro. Już w pierwszym spotkaniu, w jakim miał okazję wystąpić, strzelił bramkę i zaliczył asystę. Było to spotkanie towarzyskie z zespołem włoskiej AS Romy. Oczywiście Kuba został wybrany również zawodnikiem meczu. Nie miał problemu z grą. Gdy był zdrowy, zawsze wybiegał w wyjściowym składzie zespołu z Dortmundu. Kontuzje jednak pojawiały się zbyt często, miedzy innymi dlatego Kuba nie pojechał na Euro 2008 na boiskach Austrii i Szwajcarii. W pewnym momencie zawodnik stracił gwarancję gry. Wszystko za sprawą 19-letniego Mario Goetze. Co ciekawe, młody Niemiec zadebiutował w Borussi zmieniając na placu gry właśnie Jakuba, a było to w zremisowanym 0:0 spotkaniu z Mainz w sezonie 2009/10. Ofensywny pomocnik grał coraz częściej, a niemieckie media zachwycały się jego grą. Zresztą nie tylko Goetze wywalczył sobie wówczas miejsce w wyjściowym składzie. W następnym sezonie częściej grali również Japończyk Kagawa i Kevin Grosskreutz. Dla Kuby zaczęło brakować miejsca, ale on nie myślał o opuszczaniu klubu.

Bilans Błaszczykowskiego po dwóch ostatnich spotkaniach w Bundeslidze prezentuje się następująco: 167 minut, dwa gole i asysta.  Polak pod nieobecność Mario Goetze gra fantastycznie. Jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że Klopp powinien już wcześniej skorzystać z usług polskiego skrzydłowego, gdyż nadzieja niemieckiego futbolu miała duże wahania formy i nie do końca stanowiła o sile zespołu. Natomiast Kuba za każdym razem gdy wchodził na boisko z ławki rezerwowych wprowadzał wiele świeżości do gry. Zbierał także wiele pochwał za spotkania, w których grał od pierwszych minut. Przypomnę, że to on otworzył wynik spotkania w ostatnim meczu Borussi w Lidze Mistrzów, przegranym w dramatycznych okolicznościach z Olympique Marsylia. Bazując na statystykach Kuby z poprzednich lat można wywnioskować, że jeżeli uda mu się utrzymać obecną formę, może rozegrać swój najlepszy sezon od kiedy trafił do Bundesligi.  Błaszczykowski dojrzał na tyle, że sam potrafi wziąć na siebie ciężar gry i odpowiadać za rozgrywanie akcji. Częściej decyduje się na indywidualne akcje zakończone strzałem. Polak ma naprawdę olbrzymiego pecha, gdyż w klubie jest duża konkurencja, jednak z taką formą jak z ostatnich spotkań, Kuba powinien spokojnie zadomowić się w wyjściowej jedenastce.

Dyspozycję Kuby można również ocenić na podstawie tego, co prezentuje w kadrze narodowej. Błaszczykowski z reguły jest motorem napędowym drużyny, często oddaje strzały z dystansu zagrażające bramce rywali. Umie także dobrze dograć piłkę partnerom. Jednak warto się zastanowić, jak długo Kuba będzie w stanie decydować o obliczu reprezentacji i przy okazji być skutecznym jokerem w klubie, aspirującym do tytułu?  Kontrakt Kuby wygasa 30. czerwca 2013. Z roku na rok konkurencja będzie rosnąć. Latem do klubu ma dołączyć Marco Reus z Borussi Moenchengladbach, a gwiazdka Mario Goetze może w końcu zabłysnąć na dobre. Borussia systematycznie się wzmacnia i niewiele wskazuje na to, by pozbyła się swoich najlepszych zawodników. Niewykluczone, że dla  Jakuba lepszym rozwiązaniem będzie zmiana otoczenia – nie powinno się to odbić na finansach zawodnika, a z pewnością wpłynie to na jego formę. Błaszczykowski zasługuje na częstszą grę w klubie i to do niego należy decyzja – czy będzie dalej próbował udowodnić, że Mario Goetze da się wygryźć ze składu, czy jednak zdecyduje się na przejście do innego klubu.

poniedziałek, 31 października 2011

Egocentryk


Bohater tego artykułu jest postacią niezwykle barwną oraz nieszablonową. Praktycznie codziennie można dowiedzieć się czegoś ciekawego na temat tego zawodnika – zdarzy mu się rozbić swoje najnowsze Audi R8, bądź doprowadzić do pożaru własnego domu. Z tego jakże krótkiego wstępu łatwo domyśleć się o kim mowa – o Mario Balotellim.

Swoimi ostatnimi znakomitymi występami w Premier League przypomniał o swojej obecności wielu fanom calcio i nie tylko. Mario w końcu dojrzewa i może wyrosnąć na zawodnika klasy światowej, już niedługo może być wymieniany jednym tchem na równi z Lionelem Messim, czy Cristiano Ronaldo. Oczywiście do obydwu zawodników jeszcze mu daleko, ale jak na razie Włoch nie zawodzi. Z reguły częściej mówiono o nim z powodu różnego rodzaju wybryków, z jakich zasłynął jeszcze z gry w Interze.  Mało który piłkarz decyduje się na odbycie treningu zakładając koszulkę odwiecznego, klubowego rywala – AC Milanu. Niedługo po tym wydarzeniu przyznał, że jest wielkim fanem Rossonerich – tym również nie zjednał sobie fanów. To nie jedyne akcje z udziałem SuperMario. Swego czasu głośno było o proteście przeciwko gry w kadrze Mario Balotelliego. Głównie z powodu jego zachowania zarówno na boisku jak i poza nim. Częste prowokacje, krytykowanie innych, oskarżanie wszystkich dookoła o rasizm i wrogość  - wszystkie te czynniki spowodowały, że włoscy kibice nie chcieli naturalizowanego Ghańczyka w kadrze narodowej Włoch. Nic jednak nie stało na przeszkodzie – urodził się w Palermo i całe swoje dzieciństwo spędził właśnie na Półwyspie Apenińskim. Przyszedł na świat jako Mario Barwuah. Warto odnotować, że prawdziwa rodzina zdecydowała się rozstać synem – powodem były problemy finansowe, przez które rodzice nie mogli zapewnić dziecku odpowiednich warunków.  W wieku trzech lat trafił do rodziny Balotelli: Francesco i Silvii.
Piłkarskiego kunsztu uczył się w Lumezzane, w miejscowej drużynie spędził sześć lat, a następnie przeniósł się do Mediolanu. Start miał fantastyczny. W sezonie 2007/08 otrzymał szansę debiutu w pierwszej drużynie. Zadebiutował w meczu ligowym przeciwko Cagliari, dnia szesnastego grudnia 2007, zmieniając Davida Suazo. W następnym meczu, tym razem w krajowym pucharze, strzelił dwie bramki drużynie Regginy. Rewolucja nastąpiła przy okazji rewanżowego spotkania ćwierćfinału Coppa Italia, na Stadio Olimpico w Turynie, przeciwko Juventusowi. Turyńczycy byli w bardzo korzystnej sytuacji, z Mediolanu udało im się wywieźć cenny remis 2:2 i wystarczył im rezultat bezbramkowy do uzyskania awansu. Przeliczyli się. Katem okazał się nie kto inny, jak właśnie Mario Barwuah Balotelli – strzelec dwóch bramek. Inter wygrał to spotkanie 3:2.
O tym, jak trudnym człowiekiem jest Balotelli przekonał się osobiście Jose Mourinho. Gdy tylko objął stery w Mediolanie, Mario zaczął stwarzać ogromne problemy. Nie chciał brać udziału w treningach, domagał się gry w podstawowym składzie. Innymi słowy – czuł się już na tyle swobodnie, że chciał decydować o obliczu drużyny. Na to jednak nie było mowy. Owszem, otrzymywał szansę od trenera, grał regularnie, lecz nie grał na swojej ulubionej pozycji wysuniętego napastnika, a bocznego atakującego. Nie było to dla niego problemem, ponieważ dalej zdobywał fenomenalne bramki i uciszał krytyków. We Włoszech jednak nie zapisał się złotymi literami na kartach historii Interu. Możliwe, że włoscy fani już nigdy nie wybaczą mu konfrontacji z Francesco Tottim, czy też polemiki słownej z kibicami Juventusu. Dlatego też Mario z uciechą zareagował na informację, że Roberto Mancini pragnie go w swoim zespole, w Manchesterze City.
Po wygraniu Ligi Mistrzów (miał wówczas raptem 20 lat), przeniósł się na Wyspy Brytyjskie. Tam również nie było mu łatwo. Zaczął korzystać z życia pełną gębą. Zaczął zarabiać olbrzymie pieniądze, na które wówczas nie do końca zasługiwał. Z miesiąca na miesiąc jego kariera zaczynała nabierać rumieńców. Najpierw zadebiutował w kadrze narodowej w spotkaniu przeciwko Wybrzeżu Kości Słoniowej (przegranym 0:1), a następnie zaczął strzelać bramki, jak na zawołanie, w Premiership. Pierwszego hat-tricka ustrzelił 28. grudnia 2010 roku. Cesare Prandelii, obecny szkoleniowiec kadry Włoch, zaczął wypowiadać się o Mario w samych superlatywach, chwalił go i na łamach prasy ujawnił, że to wokół niego chce zbudować zespół na Euro. Biorąc pod uwagę obecną formę napastnika byłby to strzał w dziesiątkę. Balotelli walnie przyczynił się do upokorzenia Manchesteru United na Old Trafford poprzez zdobycie dwóch bramek. Szczególnej urody było pierwsze trafienie, kiedy to posłał futbolówkę do bramki po strzale z pierwszej piłki, po ziemi, na długi słupek. To właśnie po tej akcji Balotelli zaprezentował światu koszulkę, z niezwykle adekwatnym pytaniem, odnoszącym się nie tylko do jego poza boiskowych wydarzeń, ale również do jego postawy na murawie – dlaczego zawsze ja? Na to pytanie ciężko odpowiedzieć, aczkolwiek warto pamiętać, że wielu wielkich piłkarzy wyróżniało… równie wielkie ego.

piątek, 21 października 2011

Wróg publiczny numer 1


O Zlatanie Ibrahimoviciu prawdopodobnie powiedziano już wszystko. Snajper z Malmö jest obecnie jedną z największych gwiazd Serie A. Jednak, czy aby na pewno Zlatan dalej jest tym samym zawodnikiem, co przed laty, kiedy to poprowadził Inter Mediolan do trzech tytułów mistrzowskich z rzędu?

Szwed powrócił na Półwysep Apeniński po nie do końca udanej przygodzie z drużyną Dumy Katalonii. Można było mieć zastrzeżenia do gry Szweda, ale patrząc na jego statystyki, odnosi się wrażenie, że Ibrahimović poprawnie zaczął swoją przygodę z ligą BBVA. Jak się później okazało, 22 gole w 42 spotkaniach nie wystarczyły, aby przekonać włodarzy Cules do pozostawienia napastnika i bez żalu oddali go do AC Milan. Sytuacja analogiczna do tej sprzed czterech lat, kiedy to do Serie A powrócił inny wielki napastnik  - Luis Nazario da Lima „Ronaldo”. Obydwaj panowie odnosili sukcesy z Interem Mediolan, po czym przenieśli się do słonecznej Hiszpanii, a następnie powrócili do Włoch. Tym razem zdecydowali się na podpisanie kontraktu z największym rywalem – AC Milan. Kibice Nerazzurrich byli bardzo poruszeni, kiedy dowiedzieli się, że ich idole sprzed lat wybrali taką drogę na kontynuowanie kariery i po prostu ich znienawidzili.
Dla Zlatana to uczucie nie jest obce. Bez większych przeszkód zmieniał pracodawcę, nie bacząc na takie aspekty jak honor, czy lojalność. Ajax Amsterdam w 2004 roku postanowił sprzedać szwedzką perełkę do Juventusu. Tam zawodnik dojrzał, wiązano z nim ogromne nadzieje, widziano w nim następcę Alexa Del Piero, Davida Trezeguet i Pavla Nedveda w jednym. Zdawał się być piłkarzem kompletnym. Imponujące warunki fizyczne wskazywały na to, że Szwed będzie grał jako wysunięty napastnik. Nic bardziej mylnego. Zlatan mierzy 195 cm i waży 95 kg, a pomimo tego potrafi z niewiarygodną łatwością mijać rywali, jest świetnie wyszkolony technicznie i dysponuje także umiejętnością, która pozwala, na umiejscowienie go wśród największych – umie wygrywać mecze w pojedynkę. Do tej pory występował w trzech włoskich drużynach: Juventusie, Interze i obecnie w Milanie. Za każdym razem wypowiadał się z wielkim szacunkiem dla każdej z tych ekip (o Barcelonie również wypowiadał się w samych superlatywach), jednak kibicom nie podobało się to już tak bardzo, jak prasie, która potrzebowała kilku rewelacyjnych informacji na okładkę najnowszego wydania. Mieli mu za złe, że kluby zmienia z tak niewiarygodną łatwością, a przecież chodzi o kluby, które co sezon rywalizują o miano najlepszej drużyny we Włoszech.
Przed transferem do AC Milan, Ibrahimović miał na koncie 80 goli w 158 występach w Serie A. Tyle udało mu się osiągnąć w ciągu 5 sezonów gry w Italii. Wielu wątpiło w to, czy odnajdzie się on w nowym środowisku oraz czy powróci do dawnej formy. Okazało się, że Zlatan wciąż ma to coś. Poprowadził swoją nową drużynę do tytułu mistrza Włoch. Jednak Szwed nie słynął tylko i wyłącznie ze swych nieprzeciętnych umiejętności. Posiadał także coś wyjątkowego, co odróżniało go od reszty wielkich – niebanalny charakter. Zlatan w wieku 17 lat zdobył czarny pas w taekwondo i czasami na boisku ponosiły go emocje. Otrzymywał dyskwalifikację za swe niechlubne czyny, prasa rozpisywała się nad jego przydatnością do zespołu. Po cóż to drużynie zawodnik, który nie potrafi utrzymać swych nerwów na wodzy?
Szwed jednak zawsze miał patent na włoskich (i nie tylko) pismaków. Na boisku prezentował niesamowitą kreatywność, momentami koledzy z drużyny mieli problemy z rozszyfrowaniem niektórych zagrań Ibrahimovicia. Niekonwencjonalne zagrania piętą (w różnych sytuacjach) oraz potężne bomby z dystansu to jego znaki firmowe.
Aktualny sezon to dla Milanu póki co pasmo rozczarowań. Po 6 ligowych kolejkach klub Silvio Berlusconiego zajmuję trzynastą pozycję w tabeli. Złożyły się na to dwa zwycięstwa, dwa remisy i dwie porażki. W Lidze Mistrzów jest nieco lepiej, gdyż AC Milan piastuje pozycję wicelidera tabeli grupy H, zaraz za wielką Barceloną (remis 2:2 na Camp Nou). Największe zastrzeżenia można mieć nie do gry Szweda, ale do jego wypowiedzi dla prasy: raz wspomina o chęci zmiany otoczenia, czasem o tym, że futbol nie sprawia mu już takiej radości. Warto odnotować, że Szwed pobiera z kasy klubu 9 mln euro za sezon gry. Raczej nie może narzekać na swoje zarobki, zwłaszcza, że trzeciego października ukończył trzydzieści lat.
Czego można życzyć Szwedowi? Z pewnością tego, by znów mógł czuć radość, która towarzyszy grze w piłkę. Przypuszczam, że już teraz trudno będzie kibicom zapomnieć o krnąbrnym napastniku z Malmö. Przecież Zlatana Ibrahimovicia można albo kochać, albo nienawidzić.

Witam!

Nazywam się Kamil Kaczor. Mam zaszczyt prowadzić co tygodniową audycję o Serie A na antenie radia GoalFm.com.pl. Jest mi niezmiernie miło rozpocząć swoją przygodę z prowadzeniem własnego bloga, na tematy niekoniecznie związane z piłką nożną. Gorąco zachęcam do komentowania pojawiających się tu artykułów!

Zapraszam także do odwiedzenia poniższych stron:

http://goalfm.com.pl
http://www.hooliganspl.npx.pl
http://wwwpawelkadzielawa1989.blox.pl