czwartek, 16 sierpnia 2012

Co z tą Polską, panie Waldemarze?

10. lipca 2012 roku poznaliśmy nazwisko nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Franciszek Smuda stracił stanowisko na wskutek słabej postawy zespołu podczas turnieju Euro 2012. Media informowały, że Waldemar Fornalik jest głównym faworytem do objęcia schedy po popularnym Franzu i tak też się stało. Niestety, podobnie jak jego poprzednik, debiut rozpoczął od porażki 1:0.

Reprezentacja na Euro nie zachwyciła. Kibice są jednak podzieleni - jedni są zdania, że teraz może być już tylko lepiej, natomiast drudzy nie widzą żadnych nadziei na przyszłość. Z chwilą, gdy rządy w kadrze objął Fornalik należało wymazać z pamięci występ na Mistrzostwach Europy i skupić się tylko i wyłącznie na wywalczeniu upragnionego awansu na Mistrzostwa Świata w Brazylii 2014. Pierwszym testem miało być spotkanie z Estonią w Tallinie. Nowy selekcjoner zdecydował, że nie należy burzyć zbudowanego już zespołu, lecz wystarczy dokonać w nim kilku zmian, aby wrócić na właściwe tory. Niestety, trener w swoim debiucie chciał wypróbować ustawienie 4-4-2 z Lewandowskim i Sobiechem w ataku, ale pomysł ten spalił na panewce. Podejrzewam, że nawet w najczarniejszych scenariuszach kibice nie spodziewali się, że mecz rozstrzygnie strzał Vassiljeva z rzutu wolnego. Sam byłem zdania, że Fornalik powinien powołać na ten mecz tylko i wyłącznie ligowców, gdyż Estonia to nie jest zespół, który mógłby sprawić problemy naszemu zespołowi. Jak widać, pomyliłem się. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby selekcjoner desygnował do tego spotkania o wiele bardziej eksperymentalny skład...

Co jest przyczyną tak fatalnego stanu rzeczy? Czy winę za pierwszą porażkę powinien w pełni ponieść Fornalik i jego sztab? Moim zdaniem nie. Należy wziąć pod uwagę pewne niesprzyjające okoliczności. Nie, nie mam tu na myśli warunków pogodowych, stanu murawy, ani atmosfery na trybunach. Dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy zespołem Smudy, a drużyną nowego selekcjonera. W obydwu drużynach prym miał wieść tercet z Dortmundu. Jak się jednak okazało na Euro, trójka polaków na co dzień występująca w Borussi nie była w stanie wygrać nam żadnego meczu. Wcale mnie to nie zdziwiło, gdyż zespół z reguły liczy sobie około 23 zawodników. Domyślam się, że w zespole Fornalika, o obliczu drużyny powinni decydować ci sami zawodnicy. Ci sami, którzy zawiedli na Euro. Nie potrafię zaakceptować argumentów broniących Lewandowskiego. Tez, które głoszą, że nie miał wystarczającego wsparcia od kolegów z formacji ofensywnej, bądź był za dobrze pilnowany przez obrońców drużyn przeciwnych. Podobno Łukasz Piszczek wypadł na Euro lepiej, niż jego kolega, który grał w tej samej formacji, ale po przeciwnej stronie boiska - Sebastian Boenisch. Można wysnuć taką refleksje, ponieważ Niemiec z polskim obywatelstwem do tej pory nie znalazł zatrudnienia po występie na Mistrzostwach. Jednak biorąc pod uwagę, że Piszczek jest czołowym  prawym obrońcą, który w rankingach internetowych (i nie tylko) wygrywa rywalizację o miano najlepszego bocznego obrońcy Bundesligi z samym Philipem Lahmem, powinniśmy oczekiwać rzeczy wręcz niemożliwych od naszego krajana. Tymczasem zagrał fatalnie. Zarówno Robert jak i Łukasz bronią się, że w Borussi dane jest im grać z innej klasy zawodnikami, którzy wspierają ich podczas konstruowania akcji, bądź bronienia dostępu do własnej bramki. Skoro zawodnicy, którzy postrzegani są jako klasowi, w dodatku przymierzani są do czołowych, lepszych od BVB klubów, nie są w stanie udźwignąć ciężaru jakim jest gra w reprezentacji, może powinni zrezygnować z reprezentowania go? Wychodzi na to, że ci dwaj zawodnicy bez wsparcia lepszych od siebie zawodników nie istnieją! Niesmaku dodaje niefortunna wypowiedź Kuby Błaszczykowskiego, naszego kapitana. Jak już wszyscy wiemy, wspomniał on o okolicznościach przyznawania biletów dla rodzin kadrowiczów. Szkoda, że tak wyszło, bo ja osobiście do Kuby nie mam żadnych pretensji za grę na Euro.

Kolejnym negatywnym bohaterem naszej reprezentacji na Euro był Ludovic Obraniak. Przyznam, że trochę mnie zabolało to, że Ludo tak słabo zagrał na tym turnieju, ale nie ma się za bardzo czemu dziwić, skoro nikt nie zamierzał z nim grać. Bardzo możliwe, że wpływ ma na to nieznajomość języka i brak odpowiedniej komunikacji w zespole. Mając na uwadze fakt, iż Robert chciałby liczyć na wsparcie ofensywnego pomocnika, który miałby być ustawiony tuż za jego plecami, nie widzę lepszego kandydata niż Obraniak. Aby ten schemat został zrealizowany, należy jednak GRAĆ ZESPOŁOWO. Nie widzę w tej kadrze jedności. Patrząc na zespół Smudy odnosiłem wrażenie, że chłopaki grają ze sobą pierwszy raz w życiu, z wyjątkiem wspomnianego tercetu z Bundesligi.

Czy aby zespół funkcjonował prawidłowo, powinni go tworzyć zawodnicy, którzy na codzień występują razem w jednym klubie? Moim zdaniem nie ma to do końca przełożenia na grę w reprezentacji. Wszyscy do niedawna śledziliśmy rozgrywki Euro z wypiekami na twarzy i mogliśmy zaobserwować grę najlepszych europejskich drużyn. Owszem, w reprezentacjach Włoch i Hiszpanii zawodnicy tworzą monolit, w dodatku obydwa zespołu sporo czerpią z czołowych, krajowych klubów. Jednak nie jest to kluczem do sukcesu. Zespół trzeba budować z myślą o jego wszystkich elementach. Przecież może zdarzyć się sytuacja, w której Błaszczykowski bądź Lewandowski nabawią się kontuzji. I co wtedy? Nie będzie już na boisku trzech zawodników z zespołu mistrza Niemiec. Jeżeli chcemy odnieść sukces w eliminacjach, musimy posiadać wartościowych zmienników, oraz grać w taki sposób, by inni zawodnicy nie czuli, że są za bardzo w cieniu naszych gwiazdeczek. Z kolei selekcjoner powinien od naszych najlepszych zawodników oczekiwać jeszcze większego zaangażowania niż od reszty zespołu. W końcu to oni powinni świecić przykładem i brać na swoje barki pełną odpowiedzialność za grę. Bez usprawiedliwień.

Życzę Waldemarowi Fornalikowi jak najwięcej zwycięstw, bo chcę być dumny z gry naszego zespołu narodowego. Nie tylko ja, ale i wszyscy ludzie w naszym kraju, którzy pasjonują się piłką.